Sławomir Zatwardnicki Sławomir Zatwardnicki
998
BLOG

Dusza rosyjskiej duszy

Sławomir Zatwardnicki Sławomir Zatwardnicki Kultura Obserwuj notkę 1
 

Dobrze będzie zapoznać się z życiorysem autorki „Duszy mojej duszy", zanim zabierze się za lekturę książki. Łatwiej będzie zrozumieć zarówno Catherine de Hueck Doherty, jak i jej przesłanie.

Urodzona w Rosji (z domu Kołyszkin), ochrzczona została w Kościele prawosławnym, a wychowana w tradycji prawosławnej, ale otwartej na wpływy różnych Kościołów chrześcijańskich, w tym i katolicyzmu. Wiele lat później, już w Anglii, podejmuje decyzję o wstąpieniu do Kościoła rzymskokatolickiego, ale nigdy nie wypiera się swojego prawosławnego dziedzictwa. To dlatego czytając „Duszę mojej duszy" odnaleźć można w niej wątki znane w prawosławiu, a włączone w duchowość autorki (o nich w dalszej części tekstu).

Ale zanim trafiła do Anglii, w wieku piętnastu lat poślubiła Katarzyna barona Borysa de Hueck. Trzeba nam o tym nieszczęśliwym małżeństwie wspomnieć, żeby dobrze zrozumieć drogę Katarzyny (pozwalam sobie pisać jej imię w brzmieniu polskim, tak jak czynią to autorzy strony internetowej, z której korzystam przy pisaniu tego tekstu: http://www.madonnahouse.org/pl) oraz jej powołanie, i w końcu żeby poprawnie odczytać „Duszę mojej duszy". Zakończyło się jej pierwsze małżeństwo separacją, a w końcu Kościół stwierdził jego nieważność. Na razie jednak małżonkowie po wybuchu Rewolucji Październikowej, doświadczywszy głodu i wojny domowej, chronią się w Finlandii. Stamtąd przedostaną się do Anglii, a potem do Kanady, gdzie urodzi się ich jedyny syn. (Właśnie George'owi dedykowana jest książka, której dotyczy ta recenzja).

Wiele trudności doświadcza w „Nowym świecie", zanim udaje się jej otrzymać posadę prelegentki w biurze organizującym wykłady. Dzięki temu, że odkryto jej naturalne talenty, może podróżować po kontynencie z programami kulturalno- oświatowymi. Tę energiczną osobowość, inteligencję i talent krasomówczy wykorzysta potem Bóg, budując charyzmat nauczyciela właśnie na tym naturalnym obdarowaniu. Myślę, że czytelnik książki wyczuwa Boży autorytet w słowach kobiety, która ją napisała. Tym łatwiej przemawia do czytelnika ta książka, ponieważ jest (przynajmniej w części) zapisem nauczania głoszonego przez Katarzynę, a przez taką formę mocniej przebija jej silna osobowość (trochę tak, jak w książkach świętej Teresy od Jezusa- tam również nie da się nie zauważyć osobowości świętej).

Kariera Rosjanki rozwija się, ale przychodzi zwątpienie w sens prowadzonego do tej pory życia. Małżeństwo staje na krawędzi, a Katarzyna zmaga się z Bogiem. Wydaje się jej, że Bóg słowami Pisma wzywa ją: Sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a (...) potem przyjdź i chodź za Mną! (Mk 10,21). (Te słowa określała potem- jak podaje w informacji o autorce umieszczonej w książce „Dusza mojej duszy" ks. Robert Pelton- jako brzmiące głęboko w niej nikłe, chaotyczne bełkotanie umierającego człowieka). Wewnętrzne zmagania kończą się zwycięstwem- po roku modlitwy o rozeznanie woli Bożej, posłuszna powołaniu Bożemu rozdaje majątek (zabezpiecza tylko utrzymanie dla syna) i za pozwoleniem biskupa zamieszkuje z ubogimi. Zbiera się wokół niej grupka współpracowników i dzięki temu powstaje pierwszy „Ośrodek Przyjaźni"; po kilku latach w innych miastach powstają kolejne.

W Harlemie poznaje Katarzyna swojego drugiego męża. Jest dziennikarzem, który przyjeżdża do Friendship House z zamiarem opisania jego działalności na łamach nowojorskiej prasy. Edwardowi udaje się przekonać i biskupa, i Katarzynę do tego, że jest gotów dzielić z nią jej powołanie, i razem zamieszkują w Combermere, w Kanadzie. Tam właśnie powstaje Madonna House. Dziś jest zgromadzeniem konsekrowanych osób świeckich oraz księży i posiada swoje domy w wielu krajach świata. Ośrodki te są domami modlitwy, formacji i pracy w duchu Nazaretu oraz gościnności przeżywanej jako otwarcie serca na Boga spotykanego w drugim człowieku.

„Dusza mojej duszy" to książka o tyle ciekawa, że napisana przez osobę świecką. A przecież znajdziemy w duchowości autorki wszystkie elementy chrześcijańskiego powołania znane z dzieł wielkich mistyków, jak choćby wspomnianej już Teresy Wielkiej czy św. Jana od Krzyża (których zresztą Katarzyna kilka razy cytuje). Licznymi przykładami z życia zobrazowane, stają się one bardziej zrozumiałe niż w suchym wykładzie teologicznym. Dwa razy tylko zdaje się polemizować Służebnica Boża z klasykami duchowości. Pierwszy raz, kiedy pisze: Wiem, że kiedy wchodzę w Twoją próżnię, przestaję istnieć. Nazywają to „zawieszeniem wszystkich zmysłów"- przynajmniej dawni pisarze tak to określają. Ale to nieprawda, to nie do końca prawda, bo zmysły nie są zawieszone; są w pogotowiu, są wypełnione Tobą po brzegi. (str. 107). Drugi raz, kiedy miedzy wierszami zdaje się sugerować, że nauka podawana przez Doktorów nie może być zastosowana w sposób bezpośredni w życiu świeckich. Wielkim atutem książki jest właśnie wezwanie do codziennego życia wiarą, bardzo praktycznego. Słusznie w notce zamieszczonej na okładce książki pisze Tomasz P. Terlikowski: Jeśli ktoś szuka mistyki codzienności, kontemplacji prowadzonej nie w klasztornych murach, ale w życiu małżeńskim, rodzicielskim, w pracy i na ulicy - to „Dusza mojej duszy" Catherine Doherty powinna być jego lekturą obowiązkową.

To, co jest siłą książki- bezpośredni styl wynikający z osobowości autorki oraz z formy książki, będącej w jakiejś mierze zapisem głoszonych prelekcji- mogłoby być jednak potraktowane również jako jej wada, w takim rozumieniu, że ten, kto chciałby w „Duszy mojej duszy" znaleźć traktat porównywalny z działami Doktorów Kościoła, zawiedzie się. Nie może ta książka rościć sobie prawa do tego, że przedstawia w sposób usystematyzowany drogę człowieka do zjednoczenia z Bogiem. Przeciwnie, nie wszystko w tekście jest zrozumiałe, a i styl często nierówny (czasem rzeczy poboczne zajmują nieproporcjonalnie dużo miejsca), ale przez to może bardziej przekonujący (bo wzmacnia wrażenie, jakby Doherty zwracała się bezpośrednio do czytelnika)? Nie jest teologicznym traktatem ta książka, ale świadectwem osoby żyjącej tym wszystkim, o czym pisali znani mistycy, i gorącą zachętą skierowaną do czytelnika do pójścia tą drogą.

Nie trzeba „Duszy mojej duszy" traktować jako wyczerpującego wykładu drogi, którą podążała i którą proponuje nam założycielka Madonna House. Zresztą, nie jest przecież ta książka jedyną napisaną przez Doherty- w języku angielskim wydano ich ponad dwadzieścia! W Polsce niestety, z tego co wiem, do tej pory znane były tylko dwie: „Fragmenty mojego życia" (Wydawnictwo Lumen, 1993) oraz wydana dwa lata wcześniej przez Instytut Wydawniczy PAX „Pustynia: Spotykając Boga w milczeniu, samotności i modlitwie"; a szkoda, bo prawdopodobnie dopiero razem z innymi książkami „Dusza mojej duszy" dałaby pełniejszy obraz duchowości Służebnicy Bożej.

Ale też inny jest, jak sądzę, cel Doherty. Wydaje się, że to miłość, która przenika karty tej książki, jest celem i źródłem jej powstania. Obecna w sercu autorki, z jednej strony jest ta miłość odpowiedzią na miłość Boga, a z drugiej kieruje się ona w stronę ludzi. Ten motyw miłości, która ma kształt krzyża- jedno ramię skierowane wertykalnie, a drugie horyzontalnie- powraca w książce i stanowi regułę wspólnoty Domu Matki Bożej. Sama Doherty pisze o tym tak: Wyciągam jedną rękę ku Bogu, a drugą ku mojemu bratu. To jest wspólnota. Jeśli nie wyciągnę ręki do ludzi, ta druga, wyciągnięta w kierunku Trójcy, opadnie bezwładnie, ponieważ Bóg jej nie uchwyci. Bóg i człowiek, człowiek i Bóg. Jestem teraz istotą o kształcie krzyża. (str. 87). W całej książce wyczuwa się tę kipiącą w dwóch kierunkach miłość.

I właśnie ta miłość, którą chce w sercach czytelników rozpalić autorka „Duszy mojej duszy" jest tym, co najbardziej przemawia. W połączeniu z żywą osobowością autorki staje się książka wielką wezwaniem do szukania oblicza Oblubieńca (nieprzypadkowo książka rozpoczyna się cytatem z Psalmu 27-ego, w którym psalmista modli się (w. 8): O Tobie mówi moje serce: «Szukaj Jego oblicza!» Szukam, o Panie, Twojego oblicza.). Bo tak właśnie patrzy ona na Boga, i do takiej oblubieńczej miłości wzywa czytelników. Jest w Bogu bardzo zakochana i nie ukrywa tego przed czytelnikiem, przeciwnie, odsłania swoje wnętrze zapatrzone w Boga; a ponieważ jest kobietą z krwi i kości, i to kobietą mającą doświadczenie życia i współżycia małżeńskiego, jest w tej miłości do Pana bardzo kobieca. Każdy rozdział książki kończy się fragmentem- jakiej nazwy mam użyć: listu miłosnego?; poetyckiego aktu strzelistego?- kierowanym z jej serca do Tego, który ją zauroczył, a którego nazywa: Umiłowanym, Ukochanym, Upragnionym, Wspaniałym Oblubieńcem. (Dla mnie, mężczyzny, w pewnych momentach staje się ten kobiecy miłosny styl trudnym do przyjęcia).

Nie jest to jednak miłość cukierkowa. Owszem, autorka prowadzi czytelnika przez wszystkie etapy miłości prowadzącej do zjednoczenia z Bogiem. Jest tu miejsce zarówno na zakochanie się w Bogu i oddanie Mu, ale też i na poświęcenie oraz nieodłączny składnik miłości, którym jest ofiara. Nie ukrywa przed czytelnikami, do czego doprowadzić musi prawdziwe oddanie się Panu, i mówi o tym w swoim charakterystycznym stylu, bez owijania w bawełnę, ale też z miłością i wyrozumiałością płynącą, jak sądzę, z doświadczenia własnej grzeszności: W głębi duszy obawiamy się, że jeżeli to Jemu pozostawimy decyzję, zostaniemy ukrzyżowani. I mamy rację. (str. 59). Zaproszenie do tego ukrzyżowania- dzieli się z czytelnikami Doherty- skierował do niej w bardzo obrazowych słowach sam Chrystus: ... w tamtej chwili Bóg naprawdę podniósł mnie i powiedział: „Teraz ofiaruję Ci to zjednoczenie, którego szukasz. Druga strona mojego krzyża jest pusta. Chodź, pozwól się do niej przybić. To jest nasze małżeńskie łoże" (str. 36). (Książka pełna jest równie oryginalnych sformułowań; ale nie w tej oryginalności jest siła jej przesłania, a w Duchu, który za nimi stoi).

Tego, kto nie cofnie się, czeka nagroda- po ukrzyżowaniu nastąpi zmartwychwstanie. Wierzący wchodzi wtedy w doświadczenie trudne do opisania, które Doherty nazywa „krainą samotności" (tak podają polską nazwę tej krainy tłumaczki: Maria Partyka i Katarzyna Dudek): W końcowym etapie podróży w głąb, po spotkaniu Chrystusa i wspólnym dźwiganiu Jego Krzyża, wchodzi się w dziwną krainę samotności. Wydaje się, że tuż przedtem pojawia się pokój. Myślę, że to pokój, który przychodzi poprzez ukrzyżowanie. Następuje moment zmartwychwstania, jakby zostało się zdjętym z krzyża. (str. 125). Owocem tego zjednoczenia z Bogiem jest miłość do całej ludzkości. W krainie samotności jest tylko jedna myśl, jedno marzenie, jedna pasja, jedno pragnienie: prowadzić ludzi do Boga. (str. 126)

Także co do miłowania bliźniego nie ma i, jako osoba żyjąca przez wiele lat we wspólnocie, nie może mieć Doherty złudzeń: W jeziorze ciszy uczę się być otwarta. Otwartość jest drzwiami, które nigdy się nie zamykają, drzwiami, które zostały zdjęte z zawiasów. Puste miejsce, gdzie kiedyś były drzwi, teraz oznajmia, „Przyjacielu, wejdź. Tutaj mówi się o Bogu z miłością". Nasze serca muszą być otwarte dla wszystkich serc. Ważne jest ,aby nauczyć się tego w jeziorze ciszy, ponieważ kiedy raz otworzysz te drzwi, nie będziesz już mógł zamknąć ich z powrotem. Zostaniesz zraniony, i będziesz musiał uznać i przyjąć to zranienie (...) Ludzie będą przechodzić przez otwarte drzwi twojego serca i będą cię ranić (str. 112). Relacje z innymi wiążą się nieodłącznie z wzajemnym ranieniem się- tak jak bliźni krzywdzi mnie, tak mój grzech również uderza w bliźniego; i nie możemy temu zaradzić. Jest to więc smutna prawda o nas samych, która jednak, w świetle wiary w zwycięstwo Krzyża nad grzechem, nie musi zabierać nam i naszym relacjom z innymi pokoju: Jesteśmy wezwani do prawdy, jesteśmy wezwani do przebaczenia, ale jesteśmy także wezwani do tego, aby być krzyżem, na którym ktoś będzie ukrzyżowany. Musimy spojrzeć na to z całą szczerością. (str. 42).

I podobnie jeżeli chodzi o modlitwę, bo to o niej jest ta książka (teraz, kiedy znamy już trochę gorące serce autorki, nadszedł właściwy czas, aby o tym napisać)- dzieli się Katarzyna jej kolejnymi etapami, których doświadczyła: najpierw była to modlitwa słowna, potem medytacja (Porównuję ją do sytuacji, kiedy spotykasz na dyskotece chłopaka, który bardzo cię pociąga. Pamiętasz każde jego słowo i delektujesz się nim. Moim ukochanym był Chrystus, więc czytałam zachłannie Ewangelie, rozważając każde słowo. (str. 26/27)), a po niej kontemplacja, kiedy to nie umysł szuka odpowiedzi, ale sam Pan wyjaśnia wszystko w sercu. Jako osoba zamężna może pozwolić sobie na porównanie modlitwy do relacji małżeńskiej- przeczytajmy uważnie jej słowa: Wpatrujemy się w Boga podobnie jak dwoje zakochanych wpatruje się w siebie. Trzymają się za ręce i patrzą sobie głęboko w oczy. Modlitwa jest jak kobieta kontemplująca swojego męża po akcie małżeńskim. Oboje leżą w milczeniu, wpatrując się w siebie. (str. 13).

Jeżeli ktoś szukałby jakiejś techniki modlitwy, zostanie zawstydzony: Czy można zdefiniować modlitwę inaczej, niż przez stwierdzenie, ze jest miłością? (str. 12). To droga dla tych, którzy nie tyle chcą się nauczyć modlić, ile stać modlitwą: Tajemnica Boga stającego się człowiekiem i człowieka, „stającego się Bogiem" spotkały się w modlitwie: w modlitwie Syna do Ojca, i człowieka do swojego Brata. Przez swoje Wcielenie Bóg-Człowiek mógł modlić się do Ojca, a my przez nasze przebóstwienie w Chrystusie możemy modlić się przez Niego do Boga Ojca. Bóg i człowiek zjednoczyli się w ten sposób w modlitwie; połączyli się w tej jedynej modlitwie, którą jest Jezus Chrystus. W nim człowiek także staje się modlitwą. (str. 29).

Zainspirowana słowami arcybiskupa Blooma, który przestrzegał, żeby nie igrać z doświadczeniem modlitwy, Katarzyna zdaje sobie sprawę z ceny pójścia za Panem: Pójście za Chrystusem jest naprawdę ryzykownym przedsięwzięciem. On wzywa nas do udziału w rewolucji. Nie takiej, jak rosyjska czy kubańska- do rewolucji na nieskończenie większą skalę. Ta rewolucja toczy się w nas samych, bo niebo zdobywa się, zadając gwałt samemu sobie. Nie oszukuj się, jeżeli spotkałeś Boga, nigdy nie będziesz taki sam, jak wcześniej. (str. 18). Wie, że ten, kto umiłował, chce przeżywać życie z umiłowanym. A z Tym Umiłowanym dzieli się zarówno Jego niewysłowioną radość, jak i przeżywaną w pełni samotność i cierpienie. Nie tylko w modlitwie, ale w całym życiu!

Dopiero zrozumienie źródła modlitwy, którym jest miłość do Oblubieńca, oraz celu, do którego modlitwa prowadzi, a którym jest zjednoczenie z Bogiem, pozwala w odpowiednim świetle odczytać praktyczne wskazówki co do modlitwy, które daje nam Służebnica Boża. W życiu modlitewnym proponuje nam ona elementy tradycji Wschodu: modlitwę Jezusową (znaną w Polsce min. z książki pt. Opowieści pielgrzyma, w oryginale: Otkrowiennyje rasskazy strannika duchownomu swojemu otcu, czyli: Szczere opowieści pielgrzyma przedstawione jego ojcu duchownemu) oraz pustynię. I jedno, i drugie pomaga modlącemu się trwać nieustannie w obecności Bożej: Stoimy nieruchomo przed Bogiem i czekamy na Ducha Świętego. Dobrym początkiem jest modlitwa Jezusowa: „Panie Jezu Chryste, Synu Boga żywego, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem". Z tego zrodzą się inne modlitwy. (str. 22); modlitwa to stałe przebywanie w obecności Boga. Jesteś tam prowadzony. Doświadczenie pustyni zaprowadzi cię tam szybciej. Nagle będziesz wiedział, że On zawsze jest obecny. (str. 28)

Czym jest w takim razie pustynia? Z jednej strony to rodzaj pustelni, do której udaje się osoba chcąca się modlić. Rolę pustyni może spełnić na przykład pokój wyposażony jedynie w najpotrzebniejsze sprzęty, do którego udać się można w celu spędzenia jakiegoś czasu (na przykład jednej doby) w samotności, aby modlić się i pościć. Najlepiej zabrać tam ze sobą jedynie Pismo Święte, chleb i wodę, ale ponieważ wejście duszy do pustyni jest wejściem w stan całkowitego rozluźnienia, a modlitwa jest odpoczynkiem, dlatego jeśli masz ochotę na filiżankę kawy czy herbaty, napij się. Jeśli chcesz, wypij nawet dwadzieścia kubków (str. 116).

Z drugiej strony pustynia oznacza również pustynię serca (Katarzyna powie: „pustynię na targowisku"), a więc miejsce w nas samych, w którym w ciszy spotykamy Boga. W tym sensie pustynia „fizyczna" jest po prostu miejscem, które ułatwia nam spotkanie z Bogiem w pustyni serca, aby potem z nowym doświadczeniem Bożej obecności wyniesionym z takiej pustyni można było wrócić do codziennych zajęć (na „targowisko"). W czasie pustyni bądź wolny. Bądź szczery. Modlitwa jest całkowicie naturalną relacją pomiędzy Bogiem, który ukochał cię pierwszy i tobą, który próbujesz odwzajemnić Jego miłość. Oblubieniec może przemawiać albo wprost do serca swojej oblubienicy, albo przez list miłosny, który jej zostawił- Pismo Święte. (W innym miejscu książki, na str. 82., opowiada Doherty o roli Słowa w jej życiu: Im bardziej chłonęłam Słowo w Piśmie, tym bardziej Ono wchłaniało mnie. W końcu pewnego dnia podczas Mszy Świętej byłam w stanie powiedzieć: „Dobrze. Przestaję istnieć. Teraz Ty jesteś wszystkim.).

Doherty nie ulega pokusie uciekania od codziennego życia, jest też jak najdalsza od tego, co Z. Nosowski w swojej książce poświęconej codzienności („Szare a piękne") nazywa tworzeniem duchowości zakonnej w złagodzonej wersji soft. Podkreśla Rosjanka, że ważną rzeczą jest rozróżnienie pomiędzy modlitwą a samotnością (str. 121)- do tej ostatniej powołani są tylko niektórzy, a do modlitwy oczywiście wszyscy chrześcijanie. Wyjaśnia tę różnicę w następujący sposób: Modlitwa jest relacją z Bogiem podobną do relacji zakochanych, do relacji przyjaciół. Nie potrzebuje ona samotności, aby istnieć. Od czasu do czasu dobrze jest doświadczyć samotności, ale nie popełniajmy błędu myśląc, że możemy modlić się do Boga jedynie wtedy, kiedy możemy oddalić się od tłumu i uciec w samotność pustyni w stylu rosyjskim (str. 122). Praktyczne podejście do wiary poznać również wtedy, kiedy przypomina nam Katarzyna sposób rozeznania naszego podejścia do modlitwy: Nasza modlitwa musi być podtrzymywana przez nasze życie. Mogę spędzić cały dzień na modlitwie. Mogę być pierwszorzędnym mistykiem. Mogę nawet lewitować czy posiadać stygmaty. Ale naszym sprawdzianem jest zawsze zdanie: „Poznacie ich po ich owocach" (Mt 7,20). (str. 121). Specjalnie dla świeckich czytelników zacytuję jeszcze fragment: Kochać się można wszędzie, ponieważ miłość jest nie tylko spełnianiem aktu małżeńskiego w sypialni. (str. 121).

Cieszę się, że przesłanie świeckiej Służebnicy Bożej zostało docenione i że jej książka została wydana właśnie przez Wydawnictwo Karmelitów Bosych. Jest to potwierdzeniem, że znana z dzieł klasyków literatury chrześcijańskiej głębia chrześcijańskiego powołania nie jest zarezerwowana tylko dla osób duchownych, ale może być odkrywana i przeżywana w życiu świeckich. Doherty pisze, że czytając dzieła wielkich mistyków czujesz, jakby zostawili cię gdzieś daleko za sobą, i dodaje: Jeśli chodzi o mnie, czytam je i mówię: „No dobrze, to bardzo piękne- ale co ze mną?". (str. 122). I to jest dobre streszczenie „Duszy mojej duszy", a zarazem program na życie: odkryć w swoim życiu wolę Boga i oddać Mu się w pełni, biorąc w ten sposób przykład ze świętych, ale nie popełniając błędu, którym byłaby ślepa próba naśladowania ich.

Katarzyna de Hueck Doherty zmarła 14 grudnia 1985 roku, a sześć lat później wszczęto jej proces beatyfikacyjny. Odczytajmy słowa kończące „Duszę mojej duszy" jako swego rodzaju duchowy testament, w którym zachęca nas do dążenia ku zjednoczeniu z Bogiem, które: Dla niektórych z nas, a być może dla wielu (...) może przyjść przed naszą śmiercią- jeśli wystarczająco kochamy, jeśli nasze serce jest wystarczająco otwarte, i jeśli tego pragnie sam Bóg. (str. 128).

 

Sławomir Zatwardnicki

 

Catherine de Hueck Doherty, „Dusza mojej duszy. Droga do serca modlitwy", Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 2007

 

 

Teolog, publicysta, autor wielu artykułów oraz dwudziestu książek; ostatnio wydał: Maryja. Dlaczego nie?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura