Kapelle Prackfiederer Villanders 02.JPG, źródło: Wikimedia commons
Kapelle Prackfiederer Villanders 02.JPG, źródło: Wikimedia commons
Sławomir Zatwardnicki Sławomir Zatwardnicki
143
BLOG

Deifikator – purgator

Sławomir Zatwardnicki Sławomir Zatwardnicki Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Ewangelia w pigułce humoru. Grupa ludzi wokół nierządnicy, w rękach narzędzia sprawiedliwości. A Miłosierny do nich: „Kto bez grzechu – rzuca pierwszy”. W regule kamieni wypadających z rąk pojawia się jednak wyjątek – i leci w kierunku cudzołożnicy. A Jezus niezmieszany: „Ile razy mam powtarzać, żeby się Mamusia nie mieszała?”.

Ambaras, który nauka Kościoła o czyśćcu sprawia w niektórych, wynika być może z trudności w dostrzeżeniu, że istnieje różnica pomiędzy rzeczywistym stanem człowieka wierzącego a pełnią doskonałości zamierzoną przez Boga. W pewnym sensie „problem” czyśćca jest pochodny względem poznania – czy raczej jego braku – prawdy o samym sobie, zwłaszcza w obliczu Doskonałego. Albo też wynika z utraty z pola widzenia miary Chrystusa, do którego „nowy człowiek” miał dorosnąć.

By odsłonić różnicę między niebem a czyśćcem, wystarczy zestawić ze sobą opisy dwóch zwiastowań pozostawionych przez ewangelistę Łukasza. Ten sam anioł ukazuje się zarówno Zachariaszowi, jak i Maryi. Temu pierwszemu obok ołtarza, a wtedy na kapłana padł „blady strach”. A chociaż człek to był pobożny na pewno nie mniej od nas współczesnych nie widzących potrzeby czyśćca, nie znalazł w swoim sercu wiedzy (doświadczenia), po czym poznać, że obietnica Boża wypełni się niechybnie. Z łaski Bożej otrzymał oczyszczający dar milczenia.

Posłany do Dziewicy, Gabriel „wszedł do niej”, czyli do Jej wnętrza, w którym, jak na ołtarzu, złożyła samą siebie ta Służebnica. Nazwana została „pełną łaski” – dobrze wychowany anioł wie przecież, jak zacząć, podobnie jak umiał się odnaleźć wcześniej, gdy w spotkaniu z kapłanem pominął milczeniem stopień jego napełnienia łaską. Uniżona okryła się rumieńcem, zanim zakrył Ją cień Najwyższego. Znała na tyle Boga, by ufać Jego obietnicom, dlatego będzie mogła wielbić Boga i w swoim łonie zanieść Wcielonego do „czyśćca” Elżbiety i Zachariasza.

Ignacy Loyola w swoich regułach rozeznawania duchów rozróżniał ludzi żyjących w grzechach śmiertelnych, a więc odrzucających łaskę Bożą, od tych, którzy oczyszczani są z grzechów i wznoszą się w służbie Boga. Duch dobry kłuje i gryzie sumienia tych pierwszych, z kolei tym drugim, kiedy w nich wchodzi, daje pocieszenia i odpocznienie. Można by powiedzieć – mam nadzieję że się autor Ćwiczeń duchownych za tę trawestację nie obrazi (jeśli jest już w niebie – mogę być spokojny) – że Bóg wchodzi do wnętrza człowieka na dwa sposoby: jak włamywacz lub jak domownik, w zależności od stanu serca człowieka.

Bo wejść musi, czyściec to już obietnica exodusu do nieba, tak że Bóg nie może stać „obok” czyśćcowego „Zachariasza”. Na tyle więc to wchodzenie „boli”, na ile człowiek nie jest jeszcze „pełen łaski”. Dopóty włamywacz nie porzuci łomu, dopóki nie zostanie potraktowany jak oczekiwany gość. A o ile Jego przyjścia się oczekuje, o tyle Jego odwiedziny stają się intensywniejsze, aż w końcu z gościa staje się domownikiem, a ostatecznie nawet Gospodarzem, kiedy odsłoni się w końcu przed nami, że w istocie to my z gości stajemy się domownikami.

Na ten pozytywny proces można też spojrzeć od strony „negatywu”. Nie Bóg się włamuje we mnie, ale to ja z ubłoconymi butami ładuję się do domu Świętego, śladami przestępstwa znacząc swoją winę. Został „jeszcze we mnie kawał tego starego grzesznika” (Jacek Salij), a ja, zamiast strząsnąć z siebie proch Adama, stroję sobie niesmaczne żarty, że jestem cały „nowym człowiekiem” w Drugim Adamie. Przyłapany na gorącym uczynku, płonę ze wstydu – a mam płonąć z miłości do Chrystusa, w odpowiedzi na Jego, z początku niezrozumiałą (Zachariasz), potem zawstydzającą mnie (przypadek Elżbiety), a w końcu wzbudzającą uwielbienie miłość (stan Maryi).

Chodzi bowiem o to, aby przyjąć odwieczną Bożą wolę – w czasie ziemskim lub/i w jego czyśćcowym „turbodoładowaniu” wiecznością. Zrodzeni z Ojca, na wzór Syna i w Nim, żyjemy po to, aby wygnani z raju – czyli z łona Bożego – na powrót tam wrócić i dać się porodzić na wieczność; czyściec „boli”, ale nie smuci, bo jest radosnym narodzeniem. Niebem jest Bóg – jakżeby miało być inaczej! – a bycie w niebie to bycie w Bogu; a bycie w Bogu, to bycie synem Ojca, a ściślej: „synem w Synu”. Czyściec umożliwia ostateczną chrystyfikację człowieka, której kresem jest „wosobienie” (Czesław Bartnik) w Trójcę Świętą.

Czyściec nie tylko oczyszcza, ale i przebóstwia. Purgatorium to od strony „pozytywu” deifikatorium. Czyściec to przebóstwiacz, albo: Przebóstwiacz, czyli Wcielony. Bóg, który stał się człowiekiem, włącza człowieka w swoje chwalebne Ciało, dzięki czemu ten staje się jedno z Nim oraz braćmi Chrystusa, czyli synami Ojca płci męskiej i żeńskiej. Perychoreza: Bóg w nas, a my w Bogu. W kogo Bóg wchodzi „gładko” jak w Mamusię, ten niech rzuci kamieniem w Zachariasza, a doktrynę czyśćca – odłoży do katolickiego lamusa. Nierządnice pierwej wnijdą do przebóstwiacza od takich.

Sławomir Zatwardnicki

Teolog, publicysta, autor wielu artykułów oraz dwudziestu książek; ostatnio wydał: Maryja. Dlaczego nie?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo